A przynajmniej seans medium, o którym chcę Wam opowiedzieć dzisiaj. Generalnie, rodzajów mediów jest sporo – są takie, które dostają przekaz i spisują go, są takie, które dostają obrazy, są takie osoby, które słyszą. Ale są też i tacy ludzie, wokół których materializują się rzeczy. Takim medium był Franek Kluski, prawdziwe imię i nazwisko: Teofil Modrzejewski.
O Kluskim opowiadałem już wcześniej – o seansie, na którym zaczęły pojawiać się twarze. W 1920 roku Kluski był już tak znany w całej Europie, że zainteresowali się nim naukowcy z Francji, którzy zaprosili go do Paryża, gdzie próbowali w naukowych, kontrolowanych warunkach udokumentować to, co działo się za pośrednictwem Kluskiego.
NAUKOWE WARUNKI
Przede wszystkim: kim byli naukowcy zainteresowani Kluskim?
Gustave Geley był francuskim fizykiem i badaczem parapsychologii, dyrektorem francuskiego instytutu metafizyki.
Charles Richet, laureat nagrody Nobla, lekarz, fizjolog, członek francuskiej akademii nauk.
Geley w swoich raportach opisuje, że Kluski w laboratorium Instytutu Metafizyki udzielił 11 udanych seansów i 3 seansów bez znaczenia – kiedy był bardzo zmęczony i chory. Sala w której przeprowadzano doświadczenia miała 9m długości i 5 szerokości. Nie miała okien, drzwi na czas seansów były dokładnie zamykane, żeby wykluczyć jakąkolwiek ingerencję z zewnątrz. Oświetlenie stanowiły trzy rzędy lampek elektrycznych czerwonych i żółtych, każda mająca oddzielny włącznik – chociaż oświetlenie to nie było za często używane podczas seansów z Kluskim.
Dodam jeszcze i to, że podczas seansów, przy medium siedziało zawsze dwóch tak zwanych „Kontrolerów”, były to osoby (tutaj zwykle sam Geley i Richet), które unieruchamiały jego stopy i dłonie, co jakiś czas informując się wzajemnie, że trzymają w słoni dłoń medium. Pozostali świadkowie seansów również trzymali się za dłonie, po to, żeby wykluczyć jakąkolwiek próbę oszustwa ze strony osoby w pomieszczeniu.
Głównym źródłem oświetlenia były fosforyzujące ekrany pomalowane siarczanem cynku: to w ich świetle najlepiej było widać to, co pojawiało się podczas seansów, oprócz tego świecono czerwonym światłem.
Pod koniec każdego z seansów każdy ze świadków zaświadczał że widział to co widział swoim własnym podpisem.
ŚWIATŁA, TWARZE I DŁONIE
Wyobrażacie sobie pewnie seans spirytystyczny jako lewitujący stolik, stuknięcia i puknięcia – tak, jak to było u wielu mediów z epoki. I chociaż te ostatnie przydarzały się również u Kluskiego, to w jego obecności działy się rzeczy, które do dzisiaj są niewytłumaczalne, a krytyka medium opiera się głównie na stwierdzeniu, że to co się działo, nie jest możliwe, więc na pewno było sfałszowane. Zresztą, o krytyce porozmawiamy sobie jeszcze innym razem.
Wyobraźcie sobie Kluskiego – jak siedzi w sali i powoli wpada w trans (co nie było regułą, rzeczy działy się wokół niego również wtedy, kiedy w trans nie wchodził).
Najpierw czujecie charakterystyczny zapach ozonu, jak po burzy. Na to obaj badacze zwracają szczególną uwagę, że zapach ten był swoistym ostrzeżeniem pojawiającym się przed udanym seansem.
To co dzieje się później, naukowcy nazywają „Substancją pierwotną”. To rodzaj czegoś, co wydzielane jest z medium i uczestników (!) seansów (ale głównie medium) na początku każdego z nich. Substancja Pierwotna może mieć formę stałą, gazową, lub cieczy.
Jeśli jest to forma cieczy, świecące małe plamy wielkości grochu pojawiają się na całym ubraniu Kluskiego.
Jeśli jest to forma stała (tą zaobserwowano tylko raz), z boku medium wyrasta bezkształtny kawałek jakiejś materii, która zmienia się w dłoń. Ta dłoń dotyka łokcia doktora Richeta, który raportuje, że poczuł dotknięcie.
Jeśli jest to forma gazowa (ta głównie się objawia przy Kluskim), wokół medium i nad nim pojawiają się jakiegoś rodzaju mgiełki i obłoki.
To co się dzieje dalej, jest jeszcze bardziej niezwykłe.
Z obłoków tworzą się bowiem światełka. To małe ogniki, kuleczki ognia, barwy raczej niebieskawej, lub niebieskawo-zielonej. Natężenie światła można porównać do świetlików.
„(…)coś w rodzaju gwiazd ukazywało się tu i tam, wirując wokół medjum, po prawej i lewej jego stronie. Zapalały się wolno i gasły w mroku jak błędne ogniki. Niektóre z nich rozwijały się szeroko i tworzyły warstwy chmur różnych rozmiarów”
– P. Camille Flammarion, seans z 20 listopada 1920.
Te „Świetliki” wirują po całej sali, latają nad uczestnikami, zbijają się w grupy. W świetle rzucanym przez grupy widać zaś… zarysy.
Zarysy twarzy, czasami popiersi, czasami rąk i dłoni. Najlepiej widoczne są na tle ekranów – niejednokrotnie ekrany zaczynają lewitować, jakby ktoś niewidzialny brał je nad głowami osób. Ta niewidzialna osoba ustawia ekrany tak, że lepiej oświetlają pojawiające się na ich tle z niczego zarysy twarzy.
W raportach z sesji z Kluskim czytam, że twarze te były… żywe.
Co to znaczy: miały „żywe spojrzenie”, nie były to trupie maski bez wyrazu. Miały mimikę, ruszały oczyma. Tyle tylko, że wisiały sobie w powietrzu, podświetlane ekranami.
Również dotknięcia dłoni na ciele uczestników opisywane są jako „żywe” w tym sensie, że dłonie te wydawały się być ludzkie. Cóż z tego, skoro uczestnicy mogli obserwować, jak tworzą się z chmurek substancji pierwotnej, a zaraz później dematerializują się na ich oczach?
Jak zinterpretować takie zjawiska?
” Ja trzymałem lewą rękę, a p. J. Potocki prawą rękę medjum (kontrola była doskonała). Pomiędzy innemi ciekawemi zjawiskami, które są opisane w innem miejscu nagle ujrzałem drugą rękę, długą i cienką aż do łokcia, która materializowała się przed mojemi oczyma, zakreśliła wolno koło, przesunęła się koło medjum i dotknęła panią Geley, która była obecna na seansie i siedziała naprzeciw mnie. Cała ta ręka, przedramię i ramię były widoczne. Była to ręka męska, bardzo piękna o delikatnej dłoni. Przedramię spowite było w białą tkaninę, z podłużnemi bardzo starannie ułożonemi fałdami (Medjum nosiło czarny surdut). Po dotknięciu pani Geley ręka znikła.”
– płk. Okunowicz, z seansu 20 listopada 1920.
Powtórzę się: jak zinterpretować takie zjawiska? Ludzie epoki Kluskiego widzieli w nich rzecz jasna duchy osób zmarłych. I ja bym chciał tak to widzieć, ale to jest interpretacja.
Co możemy więc powiedzieć, nie interpretując, nie negując, a po prostu przyjmując obserwacje?
– Mamy do czynienia z czymś inteligentnym – wskazuje na to chociażby fakt, że zjawiska te same siebie oświetlały za pomocą dostępnych w laboratorium narzędzi. Rozumiały więc intencję widowni.
– Jest to coś, co wydaje się albo rodzić z obecności medjum, albo ma możliwość pojawić się w tworzonych przez medjum środowisku, tej tak zwanej „pierwotnej materii”
– Jest to coś, co potrafi zmaterializować z tejże materii dowolny kształt
– Odczucia kontaktu z tym czymś nie są odczuciami dotykania trupa, czegoś nieziemskiego, a przeciwnie: czegoś żywego.
– Jest to coś, co tak szybko pojawia się, jak i znika, będąc zawieszonym w przestrzeni nad głowami osób podczas seansu
– Jest to coś, co ma zapach, a przynajmniej zapowiedź tego ma zapach ozonu. To ważne, bo mamy potwierdzenia wielu zmysłów: wzroku, dotyku i zapachu właśnie.
Czy są to nasi zmarli? Czy są to innego rodzaju istoty, komunikujące się dzięki umiejętności medjum? Czy pojawiają się w miejscu seansu z jakiegoś odległego planu, czy też są tu i teraz, z nami, a po prostu my ich nie jesteśmy w stanie zobaczyć, usłyszeć i wyczuć?
A może to wszystko jedna wielka mistyfikacja, której nie byli w stanie zrozumieć ani zafascynowany zjawiskami paranormalnymi Deley, ani laureat Nobla, Richet?
Piszcie, komentarze są Wasze.
—–
Na zdjęciach niżej: Franek Kluski podczas transu
Na pierwszym zdjęciu za Kluskim zmaterializowana twarz „człowieka pierwotnego”
Na drugim zdjęciu na jego ramieniu siedzi orzeł. Tego ptaka tam nigdy nie było przed seansem.
